niedziela, 25 stycznia 2015

DenNor - Stan krytyczny - Rozdział 3

 "Rozdział 3"

Dobroduszność Tino to coś, co ja, z całą pewnością, zaszufladkowałbym jako "poniżej normy". Z tym swoim uśmiechem przepuszcza mnie przed siebie. Czuję się przez to trochę dziwnie – te kobiece biodra wywołują cokolwiek niestosowne skojarzenia. Bo to w końcu kobiety wypada przepuścić przodem...

Redaktor kiwa mi głową na powitanie. Słońce odbija się w jego okularach i przez krótką chwilę nie muszę znosić wzroku Godzilli, tudzież Meduzy.

Bondevik też jedynie wita się ruchem głowy. Ślicznej głowy, tak między nami.

- Słyszał'm, – zaczyna redaktor. - ż' chciałby pan porozmawiać z pan'm Bond'viki'm.

Łaaał. Świetny akcent, kolego, zaprawdę zacny.

- Owszem. - odpowiadam i rzucam recenzantowi spojrzenie.- Jak myślę, to pan, tak?

Znowu kiwnięcie. Bondevik sięga do tylnej kieszeni dżinsów ( nie ukrywam, że wolałbym, by była to moja ręka ) i wyjmuje z niej wizytówkę. Wręcza mi ją. Ma naprawdę małe dłonie, bieluchne i gładkie – chyba właśnie tak wyglądały ręce arystokratów sprzed jakiś dwustu lat.

Rzucam okiem na wizytówkę. Ma szorstką teksturę i jej kolor delikatnie wpada w kremowy, jednakże wciąż pozostaje biała. Napisy są proste, żadna wymyślne stylizowana na gotyk czcionka. W lewym górnym rogu umieszczono logo magazynu – tę właśnie niefortunną dłoń trzymająca wieczne pióro, której rzeźbę widziałem wcześniej. Całość ma barwę pruskiego błękitu, jest wypukła i błyszcząca.

- Tak. - mówi niemalże szeptem, monotonnie i melodyjnie zarazem. - A pan to?

Cóż, chłopaczek nie owija w bawełnę.

Zanim jednak zdążę, odpowiedzieć w pokoju rozlega się ciche plumkanie. Może i moją miłością jest tandetny duński pop w stylu Aqua, ale znam troszkę klasyki. Te dźwięki to "W grocie Króla Gór" Edvarda Hagerupa Griega. Swoją drogą, to ciekawe, jakim cudem on to słyszy, jadąc tramwajem.

Bondevik rzuca szybkie "przepraszam", wyciągając z tylnej kieszeni ( co on ma z tym noszeniem wszystkiego przy tyłku? ) srebrną Nokię.

- Emil?... Nie, nie tak się witamy ze starszym braciszkiem. ... Dobra, odpuszczam ci, ale tylko dlatego, że mi się spieszy. Czego chcesz? ... Nie, nie pozwalam ci nocować u tego pyromana, jeszcze mi cię zgwałci, czy coś. ... - okej, to było dziwne. - Ty chyba sobie ze mnie żartujesz? Nie, nie i jeszcze raz nie. Zaraz po lekcjach wracasz do domu. ... Już skończyłeś? To czemu ty tam jeszcze nie jesteś, do cholery? Jak wrócisz, to w lodówce masz łososia, odgrzej sobie... I nie chcę Leona w moim domu, rozumiemy się? No, to cześć, buziaczków od braciszka sto sześć. - rozłącza się i chowa telefon.

Rozglądam się po pokoju. Najwyraźniej tylko ja uważam tą rozmowę za, delikatnie mówiąc, dziwną. Tino w tymczasie przemieścił się i szeptem rozmawia o czymś z Oxenstierną. Nie bardzo wyłapuję słowa, ale redaktor ma profesjonalnego poker face'a, podczas gdy Fin jest cały czerwony na twarzy.

- To jak się pan w końcu nazywa? - Bondevik odzywa się, świdrując mnie swoim wzrokiem.

Poczekaj tylko, skarbie, jak ja cię prześwidruję moim... Ekhm.

- Sorenson. - odpowiadam. - Soren Sorenson.

Dopiero teraz przypominam sobie, co mówił Tino. Bondevik. Mnie. Nie. Znosi.

Przerażony obserwuję, jak zaciska zęby i pięści. Na jego twarzy wykwita grymas – coś w rodzaju tego, który się robi, widząc rozjechaną żabę. Albo Szweda. W sumie te dwie rzeczy są analogiczne. Wracając do opisu jego pogardy wobec mnie; mam wrażenie, że wspomniana wcześniej pogarda i niewyobrażalne obrzydzenieburzą się w jego oczach, zlewając w ocean nienawiści.

Ha, jednak nie straciłem ducha poezji.

- Wierzę więc, że nie mamy o czym rozmawiać. - rzuca.

Słyszycie go, do cholery, słyszycie? On "wierzy, że nie mamy o czym rozmawiać"! A ja cię, wredny krytyku z mega zgrabnym tyłkiem, zapewniam, że, owszem, mamy o czym rozmawiać. Chociażby o twojej wredocie.

- Nie mniej jednak chciałbym zamienić z panem parę słów. - staram się zachować profesjonalnie, ale nie oszukujmy się, poker face to nie moja działka.

Bondevik wzdycha i przeczesuje swoją maluteńką dłonią włosy. W rezultacie ta jego spinka zsuwa mu się na ucho. Nie poprawia tego jednak; nie wiem, może nie poczuł. Rzuca mi udręczone spojrzenie. Nie wyspał się, czy przebywanie w mojej obecności to męka? Po jego twarzy trudno stwierdzić, które z tych dwóch to poprawna odpowiedź.

- Szybko więc, proszę. - co on ma z tym "więc"?

Biorę głęboki wdech.

Na początku planowałem nawrzeszczeć i wygarnąć mu, co ja myślę o takich recenzjach. Gdyby chłop okazał się konkretny, to może i byśmy się pobili, ale... Tak, to wszystko przez dół jego pleców. Do takich się zarywa, a nie wszczyna bójki.

Odzywam się więc, próbując zachować względny spokój.

- Nie do końca podobają mi się pańskie recenzje moich książek... - chcę kontynuować, ale on mi przerywa.

- No, cóż. W życiu, niestety, tak jest, że nie zawsze są pochwały i głaskanie po główce. Negatywna recenzja to też forma motywacji. - jego spojrzenie jest zimne niczym lód. - Słyszał pan o metodzie kija i marchewki?

Nie chcę nic mówić, ale w tym momencie chętnie posiniaczyłbym mu tą śliczną buzię. Sęk w tym, że byłaby to wielka strata dla świata.

- Nie wymagam samych pozytywnych recenzji. - odpowiadam. - Chodzi mi o to, że w swoich pan mnie po prostu obraża!

Mruga baaardzo powoli, jakby jedna za drugą przetwarzał informacje. Naprawdę dopiero teraz dociera do niego, że nazywanie kogoś z sześcioletnim ( i dłuższym, jeśli policzymy te 3 lata spędzone na pisaniu bajek dla dziecięcego pisma ) stażem "bezmózgim amatorem" jest obraźliwe? Chłoptaś jest niezły.

- Nie zauważyłem, bym kiedykolwiek to zrobił. - odzywa się po chwili.

- A "bezmózgi amator" to pieszczotliwe jest, hm? - odgryzam się.

Zagryza dolną wargę i posyła w moją stronę pełne nienawiści spojrzenie.

- Przywiązuje pan za dużą wagę do słów. - odpowiada, kręcąc lekko głową, jakby chciał się odgonić od jakiejś namolnej much ( założę się, że chodzi o mnie ).

- Jestem pisarzem, do jasnej anielki! - wybucham. - To niemalże oczywiste, że przywiązuję dużą wagę do słów!

Jego twarz tężeje.

- Czego więc pan ode mnie chce, panie Sorenson? - warczy.

Biorę kilka głębokich wdechów i patrzę mu w twarz. Jeśli wzrok umiałby zabijać, dla mnie trzeba by było już zamawiać księdza...

- Chociażby opublikowanych przeprosin i zaprzestania wypisywania o mnie takich rzeczy. - odpowiadam.

- Pan sobie ze mnie żartuje...

- CZY MÓGŁBYM COŚ POWI'DZI'Ć?! - grzmi gdzieś z tyłu głos ze znajomym akcentem.

Obaj odwracamy się w stronę redaktora. Tino wygląda na przerażonego i dla uspokojenia głaszcze Oxenstiernę po głowie... ŻE, KURNA, CO ROBI?!

Widząc, że zaprzestaliśmy kłótni, Szwed kiwa głową

- Ni' j'st pan nigdzi' zatrudniony, pani' Sor'nson?

Zaczynam masować sobie kark.

- Eeee, no nie. Książki sprzedają się całkiem nieźle. - uśmiecham się sam do siebie.

I jeszcze jedno kiwnięcie. Oxenstierna splata dłonie i opiera na nich głowę, łokcie ma na stole. Ojciec Chrzestny się, kurde, znalazł.

- W takim razi' mam propozycj'. - ruchem głowy Bondevik i ja dajemy znak, że może mówić dalej. - Ma pan dużo woln'go czasu, wi'c zapraszam, aby kontrolował pan pana Bond'vika, gdy on będzie pisał r'c'nzj' pańskich książ'k.

Bondevik otwiera usta, żeby zaprotestować, ale zamyka je, gdy widzi zabójczy wzrok redaktora.

- Kiedy on już zrecenzował moją ostatnią książkę. - odpowiadam zdziwiony.

Ku mojemu zdziwieniu, odpowiada mi Bondevik.

- Do końca tego miesiąca mam napisać recenzje pańskiego pierwszego zbioru opowiadań. Jeszcze nie zacząłem, więc ma pan pełne prawo przyjść i kontrolować proces pisania. - na koniec wzrusza ramionami.

- Umowa stoi. - mówię. - O której mam przyjść?

Znowu wzrusza ramionami.

- Pracę zaczynam o 12. Może pan jednak przyjść trochę później...

- Będę o 12.

Bondevik kiwa i wychodzi. No, grzeczny jest. Nawet ręki na pożegnanie nie podniósł. Chociaż może to kiwnięcie można zaliczyć...?

- Tino pana odprowadzi. - Oxenstierna odzywa się gdzieś z tyłu.

- A, już! - Tino podlatuje do drzwi i je otwiera.

Już mamy wyjść, gdy nagle redaktor po raz kolejny woła sekretarza. Ten odwraca się w jego stronę.

- Tak?

- Pami'taj o przygotowaniu listy gości na przyj'ci' zar'czynow'.

Tino robi się cały czerwony i odpiskuje:

- Berwald, nie przy ludziach...

Że tak brzydko i po angielsku powiem:

WHAT.

THE.

FUCK.

Tym oto pozytywnym akcentem kończę rozdział 3. Za czekanie i długość jego tworzenia serdecznie przepraszam. Prawda jest jednak taka, że nie miałam internetu. Co powinno ułatwić mi proces tworzenia ( zamiast czytania, pisanie ). Jednakże tak się niefortunnie złożyło, że jest to koniec semestru. Czyli czas podwyższania ocen. Czyli wypruwanie sobie flaków. Czyli kompletny brak czasu. Bardzo, ale to bardzo przepraszam.

Tradycyjnie, parę spraw technicznych:

- akcent Szwecji – nie bardzo wiem, czym to się je, więc po prostu zdecydowałam, że w jego wypowiedziach jakąś samogłoskę zastąpię apostrofami. Padło na "e" i "ę".

- Norka noszący wszystko przy tyłku – ktoś jeszcze prócz mnie woli tylną kieszeń dżinsów od przedniej?

- Szwed i żaba – ja osobiście Szwecję i Szwedów uwielbiam... To wszystko Soren!

- Nie wiem czemu, ale Soren gadający o tyłku Norka jest moim głównym źródłem dobrej zabawy. Plus większość tych tekstów powstała, gdy byłąm zmorzona chorobą i po obejrzeniu "Strasznego filmu 3" ( tak, gdy jestem chora, odmóżdżam się... ) - nie osądzać!

Bæ ~! ( Zgadnijcie, kto się uczy islandzkiego? )