"Rozdział 3"
Dobroduszność Tino to coś, co ja, z całą pewnością,
zaszufladkowałbym jako "poniżej normy". Z tym swoim
uśmiechem przepuszcza mnie przed siebie. Czuję się przez to trochę
dziwnie – te kobiece biodra wywołują cokolwiek niestosowne
skojarzenia. Bo to w końcu kobiety wypada przepuścić przodem...
Redaktor kiwa mi głową na powitanie. Słońce odbija się w jego
okularach i przez krótką chwilę nie muszę znosić wzroku
Godzilli, tudzież Meduzy.
Bondevik też jedynie wita się ruchem głowy. Ślicznej głowy, tak
między nami.
- Słyszał'm, – zaczyna redaktor. - ż' chciałby pan porozmawiać
z pan'm Bond'viki'm.
Łaaał. Świetny akcent, kolego, zaprawdę zacny.
- Owszem. - odpowiadam i rzucam recenzantowi spojrzenie.- Jak myślę,
to pan, tak?
Znowu kiwnięcie. Bondevik sięga do tylnej kieszeni dżinsów ( nie
ukrywam, że wolałbym, by była to moja ręka
) i wyjmuje z niej wizytówkę. Wręcza
mi ją. Ma naprawdę małe dłonie, bieluchne i gładkie – chyba
właśnie tak wyglądały ręce arystokratów sprzed jakiś dwustu
lat.
Rzucam okiem na wizytówkę. Ma szorstką teksturę i jej kolor
delikatnie wpada w kremowy, jednakże wciąż pozostaje biała.
Napisy są proste, żadna wymyślne stylizowana na gotyk czcionka. W
lewym górnym rogu umieszczono logo magazynu – tę właśnie
niefortunną dłoń trzymająca wieczne pióro, której rzeźbę
widziałem wcześniej. Całość ma barwę pruskiego błękitu, jest
wypukła i błyszcząca.
- Tak. - mówi niemalże szeptem, monotonnie i melodyjnie zarazem. -
A pan to?
Cóż, chłopaczek nie owija w bawełnę.
Zanim jednak zdążę, odpowiedzieć w pokoju rozlega się ciche
plumkanie. Może i moją miłością jest tandetny duński pop w
stylu Aqua, ale znam troszkę klasyki. Te dźwięki to "W grocie
Króla Gór" Edvarda Hagerupa Griega. Swoją drogą, to ciekawe,
jakim cudem on to słyszy, jadąc tramwajem.
Bondevik rzuca szybkie "przepraszam", wyciągając z tylnej
kieszeni ( co on ma z tym noszeniem wszystkiego przy tyłku? )
srebrną Nokię.
- Emil?... Nie, nie tak się witamy ze starszym braciszkiem. ...
Dobra, odpuszczam ci, ale tylko dlatego, że mi się spieszy. Czego
chcesz? ... Nie, nie pozwalam ci nocować u tego pyromana, jeszcze mi
cię zgwałci, czy coś. ... - okej, to było dziwne. - Ty chyba
sobie ze mnie żartujesz? Nie, nie i jeszcze raz nie. Zaraz po
lekcjach wracasz do domu. ... Już skończyłeś? To czemu ty tam
jeszcze nie jesteś, do cholery? Jak wrócisz, to w lodówce masz
łososia, odgrzej sobie... I nie chcę Leona w moim domu, rozumiemy
się? No, to cześć, buziaczków od braciszka sto sześć. -
rozłącza się i chowa telefon.
Rozglądam się po pokoju. Najwyraźniej tylko ja uważam tą rozmowę
za, delikatnie mówiąc, dziwną. Tino w tymczasie przemieścił się
i szeptem rozmawia o czymś z Oxenstierną. Nie bardzo wyłapuję
słowa, ale redaktor ma profesjonalnego poker face'a, podczas gdy Fin
jest cały czerwony na twarzy.
- To jak się pan w końcu nazywa? - Bondevik odzywa się, świdrując
mnie swoim wzrokiem.
Poczekaj tylko, skarbie, jak ja cię prześwidruję moim... Ekhm.
- Sorenson. - odpowiadam. - Soren Sorenson.
Dopiero teraz przypominam sobie, co mówił Tino. Bondevik. Mnie.
Nie. Znosi.
Przerażony obserwuję, jak zaciska zęby i pięści. Na jego twarzy
wykwita grymas – coś w rodzaju tego, który się robi, widząc
rozjechaną żabę. Albo Szweda. W sumie te dwie rzeczy są
analogiczne. Wracając do opisu jego pogardy wobec mnie; mam
wrażenie, że wspomniana wcześniej pogarda i niewyobrażalne
obrzydzenieburzą się w jego oczach, zlewając w ocean nienawiści.
Ha, jednak nie straciłem ducha poezji.
- Wierzę więc, że nie mamy o czym rozmawiać. - rzuca.
Słyszycie go, do cholery, słyszycie? On "wierzy, że nie mamy
o czym rozmawiać"! A ja cię, wredny krytyku z mega zgrabnym
tyłkiem, zapewniam, że, owszem, mamy o czym rozmawiać. Chociażby
o twojej wredocie.
- Nie mniej jednak chciałbym zamienić z panem parę słów. -
staram się zachować profesjonalnie, ale nie oszukujmy się, poker
face to nie moja działka.
Bondevik wzdycha i przeczesuje swoją maluteńką dłonią włosy. W
rezultacie ta jego spinka zsuwa mu się na ucho. Nie poprawia tego
jednak; nie wiem, może nie poczuł. Rzuca mi udręczone spojrzenie.
Nie wyspał się, czy przebywanie w mojej obecności to męka? Po
jego twarzy trudno stwierdzić, które z tych dwóch to poprawna
odpowiedź.
- Szybko więc, proszę. - co on ma z tym "więc"?
Biorę głęboki wdech.
Na początku planowałem nawrzeszczeć i wygarnąć mu, co ja myślę
o takich recenzjach. Gdyby chłop okazał się konkretny, to może i
byśmy się pobili, ale... Tak, to wszystko przez dół jego pleców.
Do takich się zarywa, a nie wszczyna bójki.
Odzywam się więc, próbując zachować względny spokój.
- Nie do końca podobają mi się pańskie recenzje moich książek...
- chcę kontynuować, ale on mi przerywa.
- No, cóż. W życiu, niestety, tak jest, że nie zawsze są
pochwały i głaskanie po główce. Negatywna recenzja to też forma
motywacji. - jego spojrzenie jest zimne niczym lód. - Słyszał pan
o metodzie kija i marchewki?
Nie chcę nic mówić, ale w tym momencie chętnie posiniaczyłbym mu
tą śliczną buzię. Sęk w tym, że byłaby to wielka strata dla
świata.
- Nie wymagam samych pozytywnych recenzji. - odpowiadam. - Chodzi mi
o to, że w swoich pan mnie po prostu obraża!
Mruga baaardzo powoli, jakby jedna za drugą przetwarzał informacje.
Naprawdę dopiero teraz dociera do niego, że nazywanie kogoś z
sześcioletnim ( i dłuższym, jeśli policzymy te 3 lata spędzone
na pisaniu bajek dla dziecięcego pisma ) stażem "bezmózgim
amatorem" jest obraźliwe? Chłoptaś jest niezły.
- Nie zauważyłem, bym kiedykolwiek to zrobił. - odzywa się po
chwili.
- A "bezmózgi amator" to pieszczotliwe jest, hm? -
odgryzam się.
Zagryza dolną wargę i posyła w moją stronę pełne nienawiści
spojrzenie.
- Przywiązuje pan za dużą wagę do słów. - odpowiada, kręcąc
lekko głową, jakby chciał się odgonić od jakiejś namolnej much
( założę się, że chodzi o mnie ).
- Jestem pisarzem, do jasnej anielki! - wybucham. - To niemalże
oczywiste, że przywiązuję dużą wagę do słów!
Jego twarz tężeje.
- Czego więc pan ode mnie chce, panie Sorenson? - warczy.
Biorę kilka głębokich wdechów i patrzę mu w twarz. Jeśli wzrok
umiałby zabijać, dla mnie trzeba by było już zamawiać księdza...
- Chociażby opublikowanych przeprosin i zaprzestania wypisywania o
mnie takich rzeczy. - odpowiadam.
- Pan sobie ze mnie żartuje...
- CZY MÓGŁBYM COŚ POWI'DZI'Ć?! - grzmi gdzieś z tyłu głos ze
znajomym akcentem.
Obaj odwracamy się w stronę redaktora. Tino wygląda na
przerażonego i dla uspokojenia głaszcze Oxenstiernę po głowie...
ŻE, KURNA, CO ROBI?!
Widząc, że zaprzestaliśmy kłótni, Szwed kiwa głową
- Ni' j'st pan nigdzi' zatrudniony, pani' Sor'nson?
Zaczynam masować sobie kark.
- Eeee, no nie. Książki sprzedają się całkiem nieźle. -
uśmiecham się sam do siebie.
I jeszcze jedno kiwnięcie. Oxenstierna splata dłonie i opiera na
nich głowę, łokcie ma na stole. Ojciec Chrzestny się, kurde,
znalazł.
- W takim razi' mam propozycj'. - ruchem głowy Bondevik i ja dajemy
znak, że może mówić dalej. - Ma pan dużo woln'go czasu, wi'c
zapraszam, aby kontrolował pan pana Bond'vika, gdy on będzie pisał
r'c'nzj' pańskich książ'k.
Bondevik otwiera usta, żeby zaprotestować, ale zamyka je, gdy widzi
zabójczy wzrok redaktora.
- Kiedy on już zrecenzował moją ostatnią książkę. - odpowiadam
zdziwiony.
Ku mojemu zdziwieniu, odpowiada mi Bondevik.
- Do końca tego miesiąca mam napisać recenzje pańskiego
pierwszego zbioru opowiadań. Jeszcze nie zacząłem, więc ma pan
pełne prawo przyjść i kontrolować proces pisania. - na koniec
wzrusza ramionami.
- Umowa stoi. - mówię. - O której mam przyjść?
Znowu wzrusza ramionami.
- Pracę zaczynam o 12. Może pan jednak przyjść trochę później...
- Będę o 12.
Bondevik kiwa i wychodzi. No, grzeczny jest. Nawet ręki na
pożegnanie nie podniósł. Chociaż może to kiwnięcie można
zaliczyć...?
- Tino pana odprowadzi. - Oxenstierna odzywa się gdzieś z tyłu.
- A, już! - Tino podlatuje do drzwi i je otwiera.
Już mamy wyjść, gdy nagle redaktor po raz kolejny woła
sekretarza. Ten odwraca się w jego stronę.
- Tak?
- Pami'taj o przygotowaniu listy gości na przyj'ci' zar'czynow'.
Tino robi się cały czerwony i odpiskuje:
- Berwald, nie przy ludziach...
Że tak brzydko i po angielsku powiem:
WHAT.
THE.
FUCK.
Tym oto pozytywnym akcentem kończę rozdział 3. Za czekanie i
długość jego tworzenia serdecznie przepraszam. Prawda jest jednak
taka, że nie miałam internetu. Co powinno ułatwić mi proces
tworzenia ( zamiast czytania, pisanie ). Jednakże tak się
niefortunnie złożyło, że jest to koniec semestru. Czyli czas
podwyższania ocen. Czyli wypruwanie sobie flaków. Czyli kompletny
brak czasu. Bardzo, ale to bardzo przepraszam.
Tradycyjnie, parę spraw technicznych:
- akcent Szwecji – nie bardzo wiem, czym to się je, więc po
prostu zdecydowałam, że w jego wypowiedziach jakąś samogłoskę
zastąpię apostrofami. Padło na "e" i "ę".
- Norka noszący wszystko przy tyłku – ktoś jeszcze prócz
mnie woli tylną kieszeń dżinsów od przedniej?
- Szwed i żaba – ja osobiście Szwecję i Szwedów uwielbiam...
To wszystko Soren!
- Nie wiem czemu, ale Soren gadający o tyłku Norka jest moim
głównym źródłem dobrej zabawy. Plus większość tych tekstów
powstała, gdy byłąm zmorzona chorobą i po obejrzeniu "Strasznego
filmu 3" ( tak, gdy jestem chora, odmóżdżam się... ) - nie
osądzać!
Bæ
~! ( Zgadnijcie, kto się uczy islandzkiego? )
Miałam komentować na fanfiction.net, ale tu było pierwsze (wcale nie przez muzykę, wcale mi nie brakuje matelu w życiu, wgl)
OdpowiedzUsuńZacznę od czegoś na nie, Bondevik ma rację, nie można ciągle głaskać po głowie. Nie wiem po co, ale jak się tak chamsko przyczepić to dlaczego masowanie karku? Nie lepiej pocierać, aczkolwiek zamysł autora itp. Pyroman, zapewne wyjdę na głupią czy coś, ale to mi się kojarzy z ziemniakami ;_;
Akcent Szwecji jest tajemnicą taką jak królik Anglii, niby jest i każdy o tym wie, ale nie zobaczysz i nie pojmiesz, a w dodatku lata i jest miętowy...
Czy tylko ja kończyłam semestr przed świętami ;_;
"Nie wolno nikogo głaskać po głowie" - taką zasadę wyznaje moja polonistka ( jak ja jej nienawidzę ). Z tym pocieraniem karku, to dobre jest, nie powiem. Zedytuję, bo rzeczywiście lepiej to brzmi, dzięki ;)
UsuńPyroman... Tak właściwie, to chyba powinno być pyromaniak ( chociaż już się pogubiłam... ) Ogólnie maniak ognia... Albo, w przypadku Honga, fajerwerków ^^
Miętowy, latający, niewidzialny akcent Szwecji... *próbuje to sobie wyobrazić* OMG 0.0
Jeśli chodzi o SEMEstr, to powiem tak: mojej szkoły się nie ogarnie...
P.S. Metal to życie. Czekolada i miętowe latające króliczki też ^^
Mądra polonistka, jak się jest zbyt miłym to się osiada na laurach, a to jest niebezpieczne.
UsuńA to nie powinno być piroman? Cuś świta, ale nie może się objawić ;P Te pyry nie dają mi spokoju ;/
Metal mym życiem, a potem ktoś zniszczył mi wszystko i pokazał muzykę azjatycką ;_; *zajada szczęśliwie czekoladę z nadzieniem miętowym, chociaż jest późno i ma się odchudzać* Czekolada i mięta <3
Ok, refleks mam świetny, ale wreszcie sprawdziłam tego nieszczęsnego "pyromana"... Miałaś rację to piroman ^^" Za dużo czytam angielskich fików; muszę przystopować, bo to wchodzi mi w słownictwo...
UsuńSzablon już gotowy. Jednak niezbyt wiedziałam jak chcesz żeby wyglądał... Jak chcesz, napisz do mnie na e-mail: gone.diana.landris@gmail.com i ustalimy szablon od nowa, tak żebyś była zadowolona w stu procentach :D.
OdpowiedzUsuń