Może się czepiam. Może wierzę w stereotypy. Może ja naprawdę
jestem złym człowiekiem.
Ale pozwólcie mi powiedzieć jedną jedyną rzecz.
REDAKCJA NIE POWINNA MIEĆ TAK WIELKIEJ SIEDZIBY, DO JASNEJ CHOLERY!
Budynek w środku ma na oko jakieś, nie wiem... z 600 metrów
kwadratowych będzie. Do tego cały ze szkła, stalowa konstrukcja
podtrzymująca to wszystko. Nie wiem, czy szkło to dobry pomysł.
Widać wszystko. Te idealne hebanowe biureczka, obrotowe krzesełka (
czarne, by pasowały do biurek ). Ci ludzie, co ze wzrastającą
liczbą pięter robią się coraz mniejsi. Jezus Maria, przecież ja
mogę nawet zobaczyć, co ten facet z pierwszego piętra readuguje na
tym swoim komputerku LG.
A przed tym kolosem, przed tym bydlakiem, stoję ja. Malutki Sorensik
( chociaż może Sorenek brzmiałoby lepiej? ) przed swoim
porysowanym i poobcieranym, czerwonym volvo. Mam ochotę cały skulić
się w sobie i uciec przed ogromem tego budynku.
Dobra, trza wziąć się w garść. Oddycham głęboko jeszcze przez
chwilę, czując, jak mój mózg się dotlenia. Stawiam kilka
chwiejnych kroków i docieram do automatycznych, przeszklonych ( a
jakże! ) drzwi. Rozsuwają się, szurając cichutko po czarnej
wykładzinie.
Przedpokój, tudzież recepcja ( jak to jest w redakcji...? ) jest
duży, kwadratowy. W lewym rogu stoi monumentalna żelazna rzeźba
przedstawiająca dłoń trzymającą wieczne pióro. Koniuszek
stalówki niemal dotyka sufitu. Ściany pomalowane są na gołębi.
Niedaleko miejsca, gdzie stoję, postawiono czarną skórzaną
kanapę, a przed nią stolik kawowy. Jeden z tych najprostszych –
szklany blat i nogi w postaci metalowych walców.
Dalej na przeciwko mnie, za czarnym błyszczącym lobby w kształcie
półkola, siedzi drobny blondynek. Ma fioletowe oczy i pucołowate
policzki. Wygląda jak amorek. Identyfikator przypięty do białej
koszuli informuje mnie, że to Tino Vänämöinen
( jak to się w ogóle wymawia?! ).
Podchodzę do lobby i witam się.
Sekretarz ( nie pytajcie mnie, czemu tak sądzę – po postu czuję
to w kościach ) podnosi na mnie te wielkie oczy i z najsłodszym
uśmiechem, jaki w życiu widziałem, pyta mnie, jak może mi pomóc.
Gdybym spotkał takiego w barza
albo po prostu w innych okolicznościach, to zapewne nawiązałbym z
nim jakąś rozmowę ( czyt.: przyflirtował )... Ale teraz mam ważną
misję do spełnienia. Kryptonim: Lukas Bondevik.
- A więc – zaczynam może
troszkę zbyt głośno, ale za to z wielkim uśmiechem na twarzy. -
Ja chciałbym spotkać się z Lukasem Bondevikiem. Może jeszcze z
redaktorem naczelnym... - dodaję po chwili zastanowienia.
Tak, wiem, jestem wściekły. Ale
ten sekretarzyna niczym mi nie zawinił. Plus, jak już wspominałem,
słodziak z niego.
- Ooo, pan z rodziny Lukasa? -
pyta ze szczerą ciekawością.
Po tonie, jakim mówi "Lukas",
zakładam, że jest z tym cholerstwem za pan brat.
- Nie. - kręcę głową. - Mam
do niego parę pytań.
- Zatem dziennikarz? - wigor
blondynka nie słabnie. - Poda pan tytuł gazety, pokaże legitymację
i może pan wejść. - uśmiecha się jeszcze szerzej. - No proszę.
Od zawsze wiedziałem, że Lukas dobrze pisze, ale wywiadów to się
nie spodziewałem. - chichocze pod nosem.
Wybucham śmiechem. To jak Tino (
identyfikatory to dobra rzecz ) we wszystko się angażuje, jego
bezinteresowne zaangażowanie w życie innych ludzi... I to mi
próbują wmówić, że mam naiwność przedszkolaka?
Mierzwię swoje włosy i
zatrzymuję dłoń na karku, lekko go pocierając.
- Nie, nie jestem dziennikarzem.
- mówię. - Ja prywatnie i służbowo zarazem, jakkolwiek głupio to
brzmi. - posyłam w jego stronę szeroki uśmiech, na co on odpowiada
zakłopotanym. - Widzi pan, panie V... panie Tino. - poległem, to
nazwisko jest największym dziwactwem, jakie w życiu spotkałem. -
Pan Bondevik kilkokrotnie zrecenzował moje książki. Chciałbym z
nim o tym podyskutować.
Wzrok blondynka wystrzeliwuje w
górę z zaciekawieniem.
- Ach, pisarz? - kiwam głowę. -
Mogę zatem prosić o imię i nazwisko? Może będę mógł pomóc...
- i znowu ten jego, niemalże firmowy, słodki uśmiech.
- Soren Sorenson. - mówię z
dumą.
Ach, jak duńsko to brzmi...
Tino jednakże nie podziela
mojego zachwytu. Jego źrenice rozszerzają się, niczym Gilbertowi
po zażyciu towaru skombinowanego przez Larsa. Jednakże nie przez
szczególnie mocne zioło, a strach. Strach w najczystszej postaci.
- O-ostatnio wydali pana
"Czerwony krater", prawda? - pyta lekko roztrzęsionym
głosem.
- Jam ci to. - odpowiadam,
wypinając pierś do przodu.
Zalega cisza. Sekretarz oddycha
szybko i płytko – dźwięk wypełnia cały pokój. Po kilku
głębszych wdechach w końcu się odzywa.
- J-ja pana wpuszczę, panie
Sorenson. Tylko... - bierze duży haust powietrza. - ...tylko proszę
nie spodziewać się zbyt ciepłego powitania. Pan Bondevik czuje
dziwną niechęć do pańskich prac.
Uwierz mi, zauważyłem, Tino,
zauważyłem.
- Skontaktuję się z redaktorem.
- nurkuje za blatem.
Po chwili pojawia się ponownie z
czarną słuchawką od telefonu stacjonarnego. Ja w tym czasie
czekam. Ma ustawioną dość wysoką głośność, więc słyszę
dźwięk oczekiwania. Po kilku sygnałach w końcu ktoś odbiera. Nie
umiem rozpoznać słów, ale głos, który rozbrzmiewa jest niski i
głęboki.
- Ber...! To znaczy, panie
redaktorze, gość do pana Bondevika... i chyba do pana też...? -
patrzy na mnie pytająco, na co ja szybko kiwam głową. - ... Och?
Naprawdę? To dobrze. ... Pisarz. Chce przedyskutować z Lu... panem
Bondevikiem – ja rozumiem, że taka praca zoobowiązuje do
zachowania wszystkich formalności, ale żal mi chłopaka, gdy widzę,
jak się męczy. - recenzje jego książek. ... Dobrze, poinformuję.
... - nagle robi się cały czerwony. - Tak, Berwald, ja ciebie też.
- odkłada słuchawkę.
- I? - pytam z niecierpliwością.
Odpowiada uśmiechem.
- Już pana zaprowadzam. Tylko
wykonam jeszcze jeden telefon, dobrze? - kiwam głową, zezwalając.
Klika szybko jakiś numer i znowu
przykłada słuchawkę do ucha. Może jest ze mną coś nie tak, ale
nagle ten czarny, zakręcony kabelek łączący ją z aparatem,
zaczyna mnie fascynować. Wydaje się taki... sprężysty.
- Arthur? ... Tak, to ja, Tino.
... Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś mnie zastąpić tak na
dziesięć, piętnaście minut? Muszę zaprowadzić gościa do
Berwalda. - ocho, formalności poszły kochać się w krzoki. - ...
Naprawdę? Dzięki, jesteś złoty! Po robocie stawiam ci kawę! ...
Tak, Arthur, wiem, wiem. Herbata dobra, kawa zła. Papa! - po raz
drugi od mojego pobytu tutaj rozłącza się. - Zatem idziemy? -
wstaje i prowadzi mnie w stronę przeszklonych drzwi, które otwiera
tym swoim identyfikatorkiem.
Idę za nim długim korytarzem.
Nie różni się za bardzo od pokoju, w którym ucinaliśmy sobie
służbową pogawędkę. Ten sam kolor ścian, ta sama wykładzina.
Hebanowe drzwi z metalowymi tabliczkami, które informują, kto w
jakim pokoju rezyduje.
Patrzę na mojego przewodnika. O
Jezus Chryste! Jakie on ma biodra! Gdyby pokazali mi go od pasa w
dół, strzeliłbym, że to laska.
Nie, nie jestem zboczeńcem.
Jestem zdrowym, biseksualnym facetem – zaprawdę powiadam wam.
Dochodzimy do drzwi na końcu
korytarza. Na tabliczce wygrawerowano: "Berwald Oxenstierna –
Redaktor Naczelny".
- Lukas jest z panem redaktorem.
Tak akurat się złożyło. - uśmiecha się pogodnie.- Masz wyczucie
czasu.
Taaa – na swój pogrzeb.
Szwed i krytyk, który mnie
nienawidzi. Razem. W jednym pokoju. W tym samym czasie. Coś mi mówi,
że ten budynek nie dotrwa do dnia jutrzejszego.
Tino puka. Gburowate "Prosz'!"
rozbrzmiewa po drugiej stronie.
Sekretarz naciska klamkę i
wchodzimy.
Pierwsze, co rzuca mi się w
oczy, to fakt, że w tej redakcji wszystko urządzone jest tak samo.
Gołębie ściane, czarna wykładzina, hebanowe meble, czarne
telefony, komputery LG. Zero różnorodności.
Potem widzę redaktora
naczelnego. OMG, ja cię kręcę i wszystko inne. Po pierwsze – ten
facet jest ogromny, większy nawet ode mnie. A po drugie – ma wzrok
mówiący mniej więcej "zaraz cię zabiję,a twoje zwłoki
zmielę i przerobię na klopsiki, a jako żurawinę do nich użyję
twojej krwi".
Przynajmniej ja odnoszę takie
wrażenie...
Druga osoba w pokoju stoi
odwrócona tyłem – tylko głowę przekręcił, żeby zobaczyć,
kto wchodzi.
Powtórzę: OMG, ja cię kręcę
i wszystko inne – ale tutaj w pozytywnym sensie.
Jestem wdzięczny, że chłopaczek
stoi tyłem. Bo tenże tył,a dokładnie u dołu jego pleców, jest
bardzo zgrabny. I jeszcze te dobrze przylegając czarne dżinsy –
marzenie. Wygląda jak taki typowy, śliczniutki, filigranowy
paniczyk z dobrego domu ( nie żebym ja wywodził się ze złego –
tatuś mamusię bardzo kochał, czego dowodem jestem ja i piątka
mojego rodzeństwa ). Duże granatowe oczy, niemalże porcelanowa
skóra. Złote włosy, nadwyraz błyszczące i wypielęgnowane, z
jednej strony spięte pozłacaną spinką w kształcie krzyża. Do
tego nienagannie wyprasowana koszula w kolorze pastelowego błękitu,
od której na kilometr czuć świeżością.
Zanim jednak zdążę się nad
nim bardziej porozpływać, uświadamiam sobie jedną rzecz. To nie
jest pierwzy lepszy dziennikarzyk. Zresztą w pokoju teraz, oprócz
mnie, Tino i redaktora, może znajdować się tylko jedna osoba.
Lukas Bondevik – mój arcywróg.
Arcywróg, który okazał się
więcej niż tylko bardzo atrakcyjny.
Tudududum! ( Hip hip hura dla
onomatopei na początku notek autorskich~! ). Udało mi się skończyć
( i zacząć, ale ciii~ ) dzisiaj. Nowy rozdział raz na dzień –
nieźle, nieźle.
Tutaj kilka objaśnień:
- USA, Prusy i Holandia – to
szajka, z którą Dania zwykle wybiera się na podbój barów.
- "Czerwony krater"
– ymmm, no tak... Nie miałam pomysłu?
- Biodra Tino – w wielu
fanfikach z SuFinem zauważyła, że przyjmuje się, że Finek ma
kobiece biodra. Czyli taka moja mała zabawa pomysłami fandomu.
- W następnym rozdziale
zdradzę realcję pomiędzy Tino i Berwaldem. Zrobię też malutki
wstęp do HongIce ( OTP – ja się z tym shipem naprawdę nie umiem
hamować.). Ale DenNor to wciąż główny pairing w tym fanfiku ( w
końcu narratorem jest Dania... ).
DOBREJ NOCY ŻYCZĘ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz